W ostatni weekend prowadziliśmy program dla ambasady US. W pierwszy dzien były kajaki. Otoz bylam jedyna kobieta, która przez 6 godzin płynęła sama na kajaku, bo okazalo się, ze wiekszosc albo nie umie pływać albo nigdy na oczy nie widzialo wiosla (czyzbym była na wyspie?). Szybko zostalam instruktorem i ratownikiem w jednej osobie.
Rzeka była dosc spokojna, tylko miejscami pojawial się szybszy nurt i skaly. Po drodze było wiele zbieraczy zlota ( w tej czesci Sri Lanki wiekszosc wiosek zyje ze zbierania zlota ). Widziałam dziwne konstrukcje, które przypominaly pompy, wszystko recznie zrobione i prowizorycznie trzymane na drutach.
Oczywiście biala kobieta na kajaku wywolala sensacje wśród mieszkańców, którzy gromadzili się na brzegu rzeki, aby mnie pozdrowic. Wszyscy nieśmiało się uśmiechali, gdy machałam im w odpowiedzi. Oni cos pospiesznie mowili i się smiali. Zapytałam jednego uczestnika co oni mowia. On na to ze smieja się, ze jestem taka biala i ladna w sam raz na pożywienie dla krokodyli. No coz atrakcji nigdy za wiele, na szczescie widziałam tylko malpy i papugi, rzeka była chyba za plytka dla wspomnianych gadow.
Po programie nareszcie mialam wolny dzien i mogłam pozwiedzac nieco Kolombo. Wow, to miasto jest bardzo ladne, to znaczy jak wczesniej wspominałam, miasto pelno kontrastow, ale w zyciu się nie domyślisz, ze ma az tyle sprzeczności w jednym miejscu. Ja mieszkam w malo zamożnej dzielnicy, gdzie bieda styka się z zamożnością, kanaly sa pelne smieci, jest duzo prymitywnych domkow, ludzie myja, gotuja i piora na ulicy, ale wystarczy przyjechac się do Cynamonowych Ogrodow (jedna z dzielnic Kolombo) i masz wrazenie, ze przenosisz się do innej rzeczywistości. Jest to zielona czesc miasta, w pelni europejska, z wieloma willami. Piekne zielone aleje i sliczny plac niepodległości, który mi przypomina nowosybirski pomnik zwycięstwa, co prawda brakuje Lenina, ale zamiast tej nieodrebnej czesci, sa wielkie stwory (pol lew, pol człowiek). Dzielnica Cynamonowych Ogrodow to jest skupisko wszelkich ambasad, instytucji państwowych i znaczących organizacji pozarządowych.
Korzystając z dnia wolnego, udalam się na calodzienna wycieczke z mapa w reku. Musiałam wreszcie nabyc kilka podstawowych rzeczy, niezbędnych mi do codziennego zycia. No coz w uzycie poszedł sinahalezyjski angielski i body language. Przeskakując z autobusu do autobusu, udalo mi się dotrzec do centrum handlowego, które jest powszechnie nazywane MC (Majestic City). Na szczescie wszelkie wazne miejsca były starannie zaznaczone na mapie przez poprzednich praktykantow, wiec mogłam latwo się zorientowac co gdzie i jak mam znaleźć.
Nastepny dzien spędziłam w urzedzie emigracyjnym, aby w koncu osobiście się przekonac jak odbywa się proces wizowy na Sri Lance. Otoz, ja bylam bardzo pocieszona faktem, ze nie musze z ubiegac się o wize w Polsce. Wystarczy było kupic bilet lotniczy, po czym po przebyciu na wyspe, otrzymac miesięczna wize turystyczna i przynajmniej na miesiąc zapomniec o wszelkich formalnościach.
Ale czas przyszedł i na mnie i musiałam stawic czolo urzędniczym instytucjom Sri Lanki. Samo Biuro do spraw emigracji i migracji jest podzielone na dwie czesci, jedna jest przeznaczona dla obywateli Sri Lanki, druga dla cudzoziemcow. Żeby trafic do interesującej Cie czesci, trzeba przejsc przez trzy bramki i pozniej trafic do bardzo dobrze schłodzonego pomieszczenia, gdzie jest zaledwie kilka cudzoziemcow ubiegających się o wize, ale za to cala masa urzędników. No coz okazalo się, ze sprawa nie jest prosta, po wypelnieniu aplikacji, trzeba cierpliwie stac kolo okienka, wówczas uprzejmy pan, który po angielsku wie tylko jak powiedziec „madame” kieruje mnie do pokoju numer 3, w pokoju numer trzy dowiaduje się, ze potrzebuje listu polecającego z ministerstwa spraw zagranicznych Sri Lanki. To mnie sprowadzilo nieco na ziemie, bo ani takiego listu nie mialam, ani nie wiedziałam, ze powinnam go mieć. Mój towarzysz, VP ER z AIESEC, wyciąga jakis pomięty papierek i wrecza go przedstawicielowi władzy, to jednak go nie zadowola, wiec on nas odsyla do pokoju numer jeden. W pokoju 1, nie ma nikogo, wiec wracamy do naszego okienka. Urzednik po uprzednim sprawdzeniu papierku odsyla nas do okienka „student” . Urzednik z okienka „student” probuje wyjaśnić z nami czy ja tutaj studiuje i co to jest właściwie AIESEC. Po wysłuchaniu mojego wyjasnienia, „student” -urzednik udaje się na dluga rozmowe do urzednika z okienka „NGO”. Tutaj trzeba było się uzbroic w szate cierpliwości, tak jak uczy sama SRI Lanka, cierpliwosc jest tutaj najwyzsza cnota.
W koncu udalo się im ustalic „moja tożsamość” i zostalam przydzielona do NGO. Dostalam swistek papieru z data, mam się stawic za cztery dni po odbior paszportu. Urzednik był tak rozkojarzony, ze nie powiedział mi o zaplacie i bylby zapomniał o zdjęciach do aplikacji. Zobaczymy czy dostane swój paszport w całości we wtorek.
Wieczorem, kolejna porcja lekcji sinhalejzyskiego przyniosła nam nieoczekiwana odkryciaJ
I zamiast sinhalezyjskiego dowiedziałam się pare zwrotow po finsku. No coz jezykow nigdy za wiele…
Minä rakastan sinua (bardzo romantycznie, nieprawdaz?)